Otaczają je małpią miłością, kontrolują, ograniczają im kontakty z innymi dziećmi. Wyręczają na każdej płaszczyźnie życia i niańczą – nawet w dorosłym już życiu. Kto? Nadopiekuńczy rodzice. A wszystko w imię dobra dziecka.
Mam wrażenie, że przyszło nam żyć w czasach, w których miłość do dziecka liczona jest siłą opiekuńczości. Im więcej jej okażemy, tym lepszymi rodzicami jesteśmy. Ale czy faktycznie chuchanie na pociechę sprawi, że będziemy postrzegani, jako najlepsi rodzice, a nasze dzieci wyrosną na najfajniejsze i najmądrzejsze? Czy nasi rodzice, którzy nie przywiązywali aż takiej uwagi do naszego wychowania i opieki nad nami, zasługują na miano kiepskich i olewających, a my powinniśmy nazwać siebie przeciętnymi obywatelami? Myślę, że miarą miłości rodzicielskiej nie jest poziom opiekuńczości, a zdrowy rozsądek, który zdaje egzamin na wielu płaszczyznach rodzicielstwa.
Nadopiekuńczy rodzice mają dobre intencje, ale nieświadomie krzywdzą swoje dzieci.
Z nadopiekuńczością mamy styczność wtedy, gdy zamiast pokazywać dziecku świat, rodzice zamykają go przed nim, nie dopuszczając żadnych zagrożeń i trudności. Myślą, że zamknięcie dziecka w ochronnym kokonie uchroni je przed wszelkim złem, które czyha na nie na każdym kroku. Nadmierna opiekuńczość to również niezauważanie rosnącej samodzielności dziecka, jego potrzeb i chęci do samorealizacji. To nieszanowanie jego umiejętności i możliwości rozwojowych. Jak inaczej można nazwać sytuację, w której matka czterolatka nie pozwala mu wejść na drabinkę na placyku zabaw albo kiedy pięciolatek zamiast jeść samodzielnie, karmiony jest przez rodziców? To stuprocentowy przejaw braku wiary we własne dziecko, a nie okazywanie mu zdrowej miłości.
Sami powiedzcie, czy to normalne, kiedy dziecko prawie na każdym kroku słyszy z ust swojego rodzica: „nie rób”, „nie idź” i „nie dotykaj”? Czy miłość rodzica polega na ciągłych zakazach, nakazach i braku wiary we własne dziecko? I czy takie dziecko, któremu mama lub tata projektuje każdą minutę życia, nie zgadzając się na żadne odstępstwa od normy, będzie szczęśliwe w dorosłym życiu? Czy ono w ogóle poradzi sobie, będąc potem dorosłym człowiekiem? Co zrobi, kiedy stanie w obliczu podjęcia ważnej decyzji, a mamusi lub tatusia nie będzie już na tym świecie?
Życie to nie teleturniej ,,Milionerzy”! Nikt naszemu dziecku nie da przecież możliwości wykonania telefonu do przyjaciela albo skorzystania z podpowiedzi pół na pół. Dzisiejszy świat jest okrutny, jeżeli więc chcemy, by nasz maluch nie zagubił się w tej puszczy, w której najważniejsze jest przetrwanie, zróbmy wszystko, aby nie zrobić z niego pierdoły!
Pamiętajmy, że to rodzice mają największy wpływ na to, kim będzie jego dziecko w przyszłości. Dlatego, zanim wypowiemy w jego kierunku zdania typu: „Nie ruszaj się, już po ciebie idę” albo „Pójdziemy na inny placyk zabaw, gdzie nie ma dzieci i będziesz mógł bawić się spokojnie” zastanówmy się, jakie skutki mogą przynieść takie działania w przyszłości.
Niepewność, brak umiejętności do nawiązywania kontaktów z rówieśnikami, lęk przed światem, egoizm, niepodejmowanie nowych wyzwań i nieznoszenie braku akceptacji – to tylko niektóre z nich. Czy naprawdę chcemy, aby nasze dzieci posiadały takie cechy?
Jako rodzice powinniśmy wierzyć we własne dzieci, współdziałać z nimi i akceptować ich zachowania. Pokazywanie świata, zachęcanie do podejmowania nowych wyzwań i motywowanie mają w tym pomóc. Dziecko rosnąc, staje się coraz bardziej samodzielne. Prowadzenie go za rękę, kiedy już tego nie potrzebuje, jest bez sensu. Nikt nie dostał przecież nagrody Nobla za trzymanie dziecka pod kloszem! Jeżeli zależy nam, aby nasze dzieci wyrosły na mądre, inteligentne, ułożone, łatwo nawiązujące kontakty osoby, nie izolujmy ich od rówieśników. Stawiajmy im granice, ale współpracujmy z nimi, wymagajmy i przekazujmy powinności. Pozwólmy im iść przed siebie, by poznawali świat w namacalny sposób. Przyjmujmy do wiadomości fakt, że rosną i stają się samodzielne, a z czasem odpowiedzialne za siebie i swoje czyny. I wierzmy w nie.
My, jako rodzice, doceniajmy też siebie. Pozwólmy sobie na odrobinę prywatnej przestrzeni tylko dla siebie. Nie stawajmy na głowie tylko dlatego, że powiększa nam się stan rodziny. Uległość i nadmiernie skoncentrowanie na dziecku schowajmy do szuflady, a wyjmijmy z niej odrobinę egoizmu, który pomoże nam wychować, a nie zwariować.
Zdrowe podejście i refleksja uchronią nas i nasze dzieci przed wszelkim złem i trudnościami tego świata. Co jeśli sparzymy się raz czy drugi? Niech to będzie dla nas praktyczna nauka. Warunek jest jeden: kierujmy się rozsądkiem od początku naszej przygody z macierzyństwem, najlepiej będąc jeszcze w ciąży.
=============================
Jeżeli spodobał Ci się ten post, udostępnij go w swoich kanałach social media. Wystarczy, że klikniesz któryś w poniższych ikonek ↓↓↓
=============================
Jeśli chcesz być z nami w ciągłym kontakcie, zachęcam do:
→ Polub nasz profil na Facebooku lub profil na Bloglovin. Dzięki temu będziesz na bieżąco z nowościami na blogu.
→ Śledź nas na Instagramie. Znajdziesz tu sporo zdjęć z codziennego życia, których zazwyczaj nie publikuję na blogu
11 komentarzy
Masz rację, zabranianie wszystkiego to nie jest dobry motyw przewodni wychowania własnego dziecka 🙂 Aczkolwiek bez przesady ! 🙂 Pozdrawiamy
Umiar jest dobry na wszystko.
Niestety, ale znajdzie się wiele przykładów ludzi, którzy w dzieciństwie byli chronienia przez rodziców przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Takie osoby mają problem z funkcjonowaniem w społeczeństwie, bo nie wiedzą jak reagować czy oczekują pomocy. A życie wygląda tak, że rodziców kiedyś nie będzie… Ja nie zamierzam „uniepełnosprawniać” mojego dziecka i rzeczywiście czasem łapię się na tym, że mówię za często „uważaj”, ale zaraz się reflektuję i gryzę w język. Takie ciągłe „uważaj” mimo dobrych chęci i troski może sprawić, że nasze dziecko będzie się bało próbować, a czym skorupka za młodu nasiąknie… No właśnie. Tyle w temacie ode mnie!
http://www.cheapholidayperfectstay.blogspot.com
I super, że napisałaś. To ważny temat, bo wielu z nas wydaje się ochrona to coś dobrego. Tak, jest dobra ale z umiarem.
W tekście jest bardzo wiele uproszczeń i wizja świata w czarno białych barwach. Ja mysle że dzisiejszy świat idzie bardziej w strone przesadzania w druga strone – w stronę popychania dzieci żeby były jak najszybciej samodzielne, dorosłe, niezależne od rodziców… Faster, faster, faster !!! Mniejsza zaleznosc od rodzicow za mlodu nie spowoduje ze dziecko bedzie bardziej samodzielne. Wrecz przeciwnie, dziecieca potrzeba bycia 100% zaleznym od kogos zostanie nie zaspokojona dluzej. Dziecko niech samo zdecyduje koedy chce sie oddalic od mamy i taty i kiedy chce byc z nimi. Dla mnie popychanie dziecka do doroslosci to nie jest gwarancja dobrobytu psychicznego, a raczej większej szansy za zaburzenia depresyjne i nerwicowe w przyszłości.
Jestem przerażona tym jak bardzo teraz dzieci są otaczane parasolem i czasem mam wrażenie, że jestem postrzegana jako wyrodna matka. Bo moje dziecko chodziło do żłobka, bo spało w swoim łóżeczku, bo nie wisiało mi na piersi przez 20h na dobę. To nic że ma dzieciństwo pełne miłości, troski, opieki. Najważniejsze jest to że przez pierwsze 4 lata nie było ze mną w domu tylko spędzało czas wśród dzieci takich jak Ona.
Na to wychodzi że i ja jestem wyrodna, bo moje dziecko zostawiłam, jak miało rok. Nie ma idealnych rodziców, ale to my sami się oceniajmy.
Według niektórych teorii nadopiekuńczość jest formą przemocy.
Oooo nie słyszałam, ale jak tak sie zastanowić to jest to prawda. Czasami widzę zestresowane babcie na placykach zabaw, których zaciśnięte zęby na widok wnuczka chcącego wejść na drabinkę aż kłują w oczy,
Jaki to jest ważny temat!!! I trudny, bo człowiek chciałby dziecko przed wszystkim ochronić, a robi mu nieraz w ten sposób krzywdę…
Dokładnie, dlatego zachowanie zdrowego rozsądku będzie tutaj pomocne.