Siadam przy lampce wina i zaczynam wspominki o czasach wolności, o tym, że jeszcze kilka lat temu wieczory spędzałam na kanapie z fumfelami, oglądając serialiki.
Nikt mi wtedy nie brzęczał nad uchem, nikt nie poganiał. Robiłam sobie co chciałam i to bez żadnego planowania, obmyślania i innego tam. Wydawało mi się wtedy, że życie jest takie piękne. Byłam młoda, nie czułam parcia na małżeństwo, na dziecko, na bycie panią domu.
Ale pewnego dnia dorosłam do tego, żeby moje priorytety uległy zmianom. Zmieniło się dosłownie wszystko i w porównaniu z tamtymi czasami nie spędzam już wieczorów na oglądaniu serialików, tylko na ogarnianiu domu, dziecka, siebie, bloga i pracy w korpo w ciągu dnia. Dokonałam wyborów, z których już się nie wycofam, obowiązków przybywa, a mi w związku z tym jakby żyło się ciekawiej i radośniej.
Jak ja to wszystko ogarniam? Planuję!
Kiedyś nienawidziłam planować, pisać w kalendarzyku tych wszystkich dat i godzin spotkań, miesiąc wcześniej umawiać się z przyjaciółką na kawę, a pół roku wcześniej planować wakacje. Pamiętam, że zawsze śmiałam się z mojego męża i jego biurka w pracy obklejonego karteczkami z napisem „to do”. Dzisiaj to wszystko wygląda inaczej. Pracująca matka nie jest w stanie funkcjonować bez planu. Ja już nawet wiem, o której jutro muszę wstać, żeby zdążyć ogarnąć niektóre tematy przed wyjściem do pracy. Kalendarzyk, notatnik w iphonie i kolorowe karteczki to nieodzowne elementy mojej torebki, szafki nocnej, czy komody w przedpokoju. Wszystko jest zapisane. Dzień zazwyczaj zaczynam o 6 rano i kończę o północy. Nie brzmi to strasznie prawda? W sumie wychodzi, że codziennie mam 6 godzin snu, no czasami uda się i dłużej.
Pracy w korpo nie mogę planować, muszę tam po prostu być i zrobić co do mnie należy… Jedynie co robię, to priorytetuję moje dziennie/ tygodniowe/ miesięczne obowiązki. Wykonane otrzymują ptaszka „DONE”.
Popołudnia spędzam z moim dzieckiem. Spacerujemy, czytamy, gramy w piłkę, konsumujemy i inne tam…Wieczory upływają zazwyczaj pod hasłem BLOG. Bardzo ubolewam, ponieważ od powrotu do pracy, cierpię na chroniczny brak czasu na przeczytanie jakiejkolwiek książki. Tydzień mam tak rozpracowany, że odgórnie cała rodzina zna grafik moich wizyt na siłowni i basenie, grafik sprzątania i robienia zakupów. Działam bardzo schematowo, czasami mam wrażenie, że jestem takim małym robocikiem, którego nakręcono i który musi wyrobić się ze wszystkim do momentu, kiedy przestanie działać albo baterie się wyczerpią. Tylko w weekendy staram się trochę zwolnić, zatrzymać ten bieg i zapomnieć o tym pomarańczowym kieszonkowym kalendarzyku. Mój mózg ma wtedy szansę na regenerację i nowe pomysły. Oczywiście zdarzają się dni, kiedy mam pustkę w głowie, ponieważ jestem wypruta z ostatnich sił.
Jestem matką wielozadaniową, przy dziecku nie da się inaczej funkcjonować. Każdą wolną minutę wykorzystuję w 100%. Dzięki temu działam na szybkich obrotach, ciśnienie rośnie, piję mniej kaw i jestem zdrowsza. Jeszcze 2 lata temu narzekałam często na brak sił, na to, że nic mi się nie chce. Nie chciało się, bo przecież im mniej się robi, tym mniej się chce. Dziękuję Ci synku, że jesteś. To ty dodajesz mi sił, ty dajesz mi powody, żeby wstawać co ranek uśmiechnięta, ty nauczyłeś mnie perfekcyjnego planowania. Wierzę, że dzięki Tobie dużo razem osiągniemy.